Próbując sprzedać swoje tabliczki woskowe, cały czas spotykam się z
zapytaniem czy sposób, którym wykonuję zdobienia jest aby
"historyczny". Cóż, aby ostatecznie rozwiać wszelkie wątpliwości, postaram się uchylić rąbka tajemnicy mojego warsztatu.
Metoda
jest jak najbardziej historyczna i potwierdzona zachowanymi zabytkami -
odsyłam do Archiwum Państwowego w Toruniu i ich zbioru tabliczek
woskowych lub do
posta w którym wykonywałem stylizację jednego z
poliptyków.
Metoda ta opiera się w zasadzie na inkrustacji, tylko
zamiast szlachetnych materiałów używamy wosku pszczelego. Taka
inkrustacja dla ubogich.
Większość etapów pracy postanowiłem
tylko opisać ponieważ są one tak oczywiste, że raczej nie wymagają
dodatkowego zilustrowania. Szczególnie, że w moim warsztacie panuje
półmrok i niestety część zdjęć i tak nie wyszła. Oczywiście
prace należy rozpocząć od wstępnego przygotowania deski, na której
będziemy chcieli wykonać zdobienie. Powierzchnia powinna być gładka,
wyszlifowana, bardzo istotne jest, aby deska nie posiadała rys ani
zagłębień, nawet takich płytkich, w których później mógłby zgromadzić się
wosk. Prace rozpoczynamy od przeniesienia/naszkicowania wzoru
lub, jak kto woli, pójścia na żywioł i wykonywania go bez uprzednich
szkiców. Potrzebny jest nam w zasadzie tylko nóż, np.
taki jaki wykonałem, ale może być również nóż snycerski czy nawet skalpel.
Istotne jest jedynie, aby miał ostrą końcówkę, należy pamiętać również,
że im grubszy nóż tym będzie zostawiał większą i tym samym wyraźniejszą
kreskę. Drewno nacinamy w zasadzie pod kątem prostym.
Gdy wytniemy całość, ale jednak stwierdzimy, że niektóre rysy są
zbyt płytkie możemy poszerzyć je przeciągając po nich szpilorkiem.
Następnym
bardzo istotnym elementem jest przygotowanie wosku, który należy
zabarwić sadzą. Z braku sadzy ostatecznie ujdzie węgiel drzewny zmielony
na pył. Całość należy rozpuścić w kąpieli wodnej. W tym
miejscu przechodzimy do "najistotniejszego" momentu: wosk, który będziemy
wciskać w szczeliny nie może być zbyt gorący ponieważ wniknie w drewno i
je odbarwi. Najlepszy jest taki, który właśnie zastyga i ma konsystencję
plasteliny. Jak widać do wciskania używam malutkiej szpachelki
malarskiej.
Gdy mamy już pokryte wszystkie zagłębienia możemy przystąpić do
zbierania nadmiaru wosku, który pozostał na powierzchni. Do tego celu
można wykorzystać wszelkiego rodzaju cyklin, potłuczonej szyby lub nawet
wcześniej wspomnianej szpachelki, na pokazach używam noża, którym
wcześniej wykonywałem nacięcia i też daje radę. Należy być jedynie
ostrożnym, aby nie zbierać razem z nadmiarem wosku drewna. Na koniec
można całość wypolerować bawełnianą szmatką, aby nadać połysk woskowej
powierzchni.
Metoda przyjemna, ponieważ zawsze można coś
poprawić - dodać, gorzej jest gdy nam się ręka omsknie i zrobimy nacięcie
tam, gdzie nie powinno go być. Jednak i wtedy zawsze można usiąść i
wydłubać wosk igłą. Trwałość metody jest raczej dostateczna, należy
jednak unikać nadmiaru ciepła, które mogłoby rozpuścić wosk, ale zawsze wtedy
można wzorek odświeżyć powtarzając raczej nieskomplikowany proces.