wtorek, 28 kwietnia 2015

DRUKOWANIE TKANIN - BETA TESTY

Całkiem przypadkowo wpadła mi w łapki książka p. Romana Reinfussa o polskich drukach ludowych na płótnie. Książka ta w zasadzie porusza okres XIX / XX w., jednak  technologicznie metoda niczym nie różni się od tej, którą opisał Cennino Cennini w swoim  XV-wiecznym traktacie o malarstwie. Gdy w książce Reinnfussa przeczytałem o wędrownych rzemieślnikach, którzy przemieszczali się z całym swoim warsztatem od wioski do wioski, aby tam na miejscu wykonywać swoje dzieła, wiedziałem, że wpadłem już w sidła i będę musiał sam spróbować. 
W zasadzie wszystkie potrzebne narzędzia już miałem, wystarczyło wykonać "baby", czyli specjalne poduszki do rozprowadzania farby. W tym miejscu przyznam się, że szczerze wątpiłem w trwałość farby wykonanej z sadzy i pokostu lnianego, dlatego postanowiłem pierwsze próby i narzędzia wykonać z odpadów warsztatowych, które niekoniecznie były historyczne, ale były na wyciągnięcie dłoni. I tak "baby" zamiast wypchać szczeciną lub runem wypchałem watoliną, a skórę przybiłem pinezkami. Matrycę zamiast z twardego drewna gruszy lub buczyny wykonałem z miękkiej osiki. W opisywanych metodach, jak również zachowanych fragmentach średniowiecznych drukowanych tkanin  widać, że matrycami były bardzo duże deski, na których konkretny wzór powtarzał się wielokrotnie, co bardzo ułatwiało późniejsze odbijanie wzoru. Postanowiłem jednak uprościć sobie pracę i wykonać tylko pojedynczy klocek, który wzorowałem na fragmencie XII-wiecznej niemieckiej tkaniny. 


Matrycę wykonałem z ręki w całe 10 min., niespecjalnie przykładając się do całkowitego odwzorowania. W końcu to tylko testy. Muszę jednak przyznać, że pomimo płytkiego cięcia i pośpiechu efekt był zadowalający.  Farba bardzo długo schnie, nawet kilka dni, więc cały czas trzeba uważać, aby czegoś nie rozmazać. Z tego  względu nie mogłem przeprowadzić próby z praniem. Z lektury wiem już jednak, że w rachubę wchodzi tylko ręczne pranie w zimnej wodzie, ale nadal mam pewne wątpliwości. Jeżeli jednak materiał przejdzie próbę prania, wystartuję już na poważnie z profesjonalną rekonstrukcją z "poprawnych" materiałów. 


środa, 22 kwietnia 2015

HARPIA


Musiałem zrobić sobie nowy nóż do wycinania, ponieważ poprzedni znalazł nowego właściciela.
Tym razem postanowiłem jednak wprowadzić kilka zmian konstrukcyjnych. Rękojeść jest zdecydowanie krótsza i grubsza tak aby zapewnić pewniejszy uchwyt. Zastosowałem również więcej przekładek (róg, drewno różane, mosiężna płytka oraz dąb) które w zasadzie mają jedynie wpływ na atrakcyjniejszy wygląd.
Gdy nóż był gotowy trzeba było go wypróbować, tak powstała wkurzona kura domowa dająca wyraźnie do zrozumienia co sądzi o wypadzie jej męża na jedno piwko z kumplami. 
Tak na poważnie to wzorowałem się na przedstawieniu harpii 1497 r.

środa, 15 kwietnia 2015

PIĘKNO FORNIRU

Chciałbym się pochwalić efektami pracy nad pewną intarsją.
Historia jej powstania jest zabawna. W mojej szarej pracy którą w pocie czoła wykonuję dnia naszego powszedniego okazało się, że przy wypłacie nie przysługuje mi tzw. 13 pensja, choć wszyscy inni ją dostali. W stanie podburzenia wróciłem do domu gdzie wyżyłem się na kawałku forniru. W pewnym momencie gdy ściemniło się na tyle, że zmuszony byłem do zapalenia świateł odkryłem  piękno forniru na którym pracowałem. 


Pierwszym krokiem było wycięcie z dwóch arkuszy forniru (buk i acajou) zarysu formy lecących żurawi. Tutaj pierwszy arkusz gdzie buk stanowi tło.


Tutaj drugi arkusz, pierwszy żuraw już wycięty.


Następnym krokiem było cieniowanie przez przypalanie wyciętych kawałków forniru w rozgrzanym piasku. W tym miejscu naprawdę poważnie zacząłem się zastanawiać czy nie wykonać jakiegoś abażuru do lampki.


Oto efekt końcowy już bez podświetlania. Idealnie nie jest, ale jak na pierwszy raz źle też nie wyszło. Wszelkie ubytki wypełniłem odpowiednio zabarwioną szpachlą do drewna. 
Teraz przede mną czas na zalakierowanie i wykorzystanie do stworzenia... kolejnego projektu :)